Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi marynarz z miasteczka Łaziska Górne. Mam przejechane 60.00 kilometrów w tym 0.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 21.18 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 0 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Moje rowery

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy marynarz.bikestats.pl

Archiwum bloga

  • Sprzęt Giant
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wybrzeżem Polski Świnoujście-Piaski-Malbork 2015

Sobota, 27 czerwca 2015 · dodano: 16.07.2015 | Komentarze 0

Witam,

Postaram się w kilku słowach zrelacjonować moją pierwszą wyprawę rowerową na która wybrałem się wraz z Sebastianem

Założenia przed wyprawą:
Start-Świnoujście, meta-Malbork (z zaliczeniem granicy w Piaskach). Nocowanie jak popadnie głównie pod płachtą biwakową a w razie kilkudniowej ulewy jakiś nocleg w hotelu w celu podniesienia morale i podsuszenia rzeczy ;). Ilość km dziennie nie mniej niż 100. Zaliczenie wszystkich latarni z paszportu stowarzyszenia miłośników latarni morskich.
Reszta miała być spontaniczna.

Przygotowania:
Do wyprawy brakowało głównie sakw i bagażnika. Zakupiłem bagażnik made in Poland. który trzeba było troszkę zmodyfikować żeby dopasować go do mojej maszyny. Sakwy wybrałem firmy Crosso model DRY 60l. Fizycznie nie musiałem sie przygotowywać bo dojeżdżam dziennie do pracy. Po zrobieniu drobnych zakupów mniej lub bardziej potrzebnych rzeczy ;) można było myśleć o biletach...
choć pociągi sprawdziliśmy miesiąc wcześniej to bilety kupowaliśmy tydzień przed wyprawą i to był błąd. Seba do samego końca nie wiedział czy dostanie urlop i jeszcze egzaminy... więc zwlekaliśmy do samego końca. Gdy zamawialiśmy bilety do Świnoujścia to udało się kupić 2 w pierwszej (buahaha) klasie z piątku na sobote ale nie było już miejsc na rowery.
Szybko wpadłem na pomysł że rowery wyślemy kurierem. Zadzwoniłem do pierwszego hotelu który wygooglałem. (Admirał II w Świnoujściu) i zapytałem czy możemy wysłać im 2 rowery w paczkach bo sytuacja wyglada tak i tak, Pan z którym rozmawiałem nie zastanawiał sie wiecej niż 3 sekundy i powiedział przyślijcie :) uffff. Kupowaliśmy od razu bilety z Malborka do Katowic i okazało się że musimy wrócic 1 dzień wcześniej bo w niedziele nie było już miejsc w pociągu.
Umówiliśmy się że w środę wyśle rowery do hotelu. W środe rano jade spokojnie do pracy a tu jak nie łupneło jak nie trzasneło...




Po kilku głebszych (wdechach) i kilku motylich nóżek zadzwoniłem do szwagra z prośba o pomoc. Doturlałem sie do domu, skąd szwagier zabrał mnie i mój rowerek, pojechaliśmy najpierw do sklepu rowerowego (w którym zresztą byłem dzień i dwa dni wczesniej ) kupiłem nową przerzutkę (ten sam model bo ta przerzutka zrobiła ok 30 tys km, 3 zimy i jestem mega zadowolony) i podrzucił mnie do pracy. Szybka zmiana przerzutki, szybka regulacja "coś tam działa" i można rower rozbierać na części pierwsze. W między czasie Seba przywiózł swój więc też go rozebrałem i zapakowałem. Na szczęście mam super szefową :) nie dość że mogłem pare godzin pogrzebać przy rowerach w godzinach pracy to jeszcze zamówiła kuriera.
Udało sie wyrobić w czasie i paczki poszły :)


Wyjazd:

Wyjeżdzaliśmy 26 czerwca o godzinie (22:00 nie pamietam dokładnie ile ;) ). Mieliśmy fajny przedział i wszyscy spali czy tam probowali spać. Niby pierwsza klasa ale to już wygodniej śpi sie w drugiej. Czasami budziły nas odgłosy z innych przedziałów, ludzie rozmawiali na bardzo poważne tematy... o tym że pomidorów sie nie soli... o tym że w Polsce dyskryminuje sie palących i o tym że obywatele Niemiec mają wszystko a my g*wno... ;). Pociąg miał jakieś pół godziny spóźnienia ponieważ na jednej z stacji była awaria czegoś tam. W sobote rano dosiadły się jakieś dwie młode dziewczyny jadące do pracy sezonowej pierwszy dzień a już spóźnione ;) okazało sie że bilety maja na 2 klase nie pierwsza i konduktor grzecznie je o tym poinformował więc ostatnie km spędziliśmy sami w ciszy :).

Dzień 1 Świnoujście - Kołobrzeg 124 km

Dojechaliśmy przed 11:00 żeby nie tracić czasu wzieliśmy taksówkę i podjechaliśmy te kilka km pod hotel. W recepcji bardzo ładna i miła Pani powiedziała "Jakie rowery??" w momencie miałem zawał serca :D ale po chwili dodała "aaaa te duże paczki, tak tak są tutaj" ufff... sprawdziła moje dane wydała paczki, pozwoliła też wyrzucić kartony to kontenera :) co prawda Pan z którym rozmawiałem przez telefon powiedział że nie chce pieniędzy ale zostawiliśmy Pani z recepcji symboliczną opłate na dobrą flaszke :) która trafiła w kopercie do sejfu.


Poskładaliśmy rowery poprawiliśmy galotki i o 12:00 ruszyliśmy z kopyta w kierunku Niemieckiej granicy.



Nie ma pitu pitu do Kołobrzegu pare km ;) więc wsiadamy i jedziemy, zaliczamy pierwszą latarnie w Świnoujściu.

Pierwsze kilometry jechaliśmy po mało uczęszczanych drogach "leśnych" i zaczeły się pierwsze przygody z pchaniem roweru i jazdą 10 km/h ;). Po jakimś czasie wskoczyliśmy na asfalt i jechaliśmy asfaltem lub ubitymi ścieżkami rowerowymi. Dojeżdżamy do latarni w Niechorzu i jak sie okazało 30 minut po zamknięciu :/ troszke zirytowani nawet nie zrobiliśmy tam zdjęcia ani nic. Pojechaliśmy dalej.
około 21:00 podjeżdżamy do pola namiotowego i czekamy aż Pan nas obsłuży ;) zabrał mój dowód (taaa wiem wiem) i powiedział żeby rano przyjść do recepcji uregulować należność.
Pojechaliśmy na szybką kolacje a później rozbić swój pierwszy obóz :)




Domek troche niski ale po nocy w pociągu i lekkim zmęczeniu było super wygodnie i poszliśmy spać :)

Dzień 2 niedziela: Kołobrzeg - Jarosławiec 104 km

Rano po szybkiej kawie na kuchence i porannej toalecie spakowaliśmy się i poszliśmy uregulować nocleg (21 zł za osobe). Kupiłem też mape noclegów stowarzyszenia PFCC (z 2010 roku). Pojechaliśmy do latarni podbić paszport i w droge. Zaliczyliśmy kolejną latarnie "Gąski" i pojechaliśmy na obiadek. Zestaw standardowy jak na wakacje nad morzem "schabowy z frytkami" :D. Przed Jeziorem "Bukowo" na małym pitstopie podjechała do nas para Niemców i zapytała sie po angielsku czy mozna przejechać nad jeziorem (żeby nie jechać dookoła i tracic cennego czasu) Seba wytłumaczył im że nie mamy pewności, na jednej mapie był narysowany czerwony szlak jakiś i że my będziemy tamtedy jechać ale nie mamy pojęcia co tam jest, Pani powiedziała że ok, pojadą za nami i że mamy sie nie przejmować i jechać swoim tempem a oni pojada za nami wolniej. Po czym ruszyli przełknąłem batona i próbuje wołać za nimi bo ruszyli nie w tą strone... ale nie słyszeli więc dosiadam rumaka i gonie ich co sił, tam była droga z płyt betonowych... cisnałem ile sił w nogach i dogoniłem ich za 500 metrów.. nie wiem jakim cudem oni w kilkanaście sekund zrobili taka przewage po takiej drodze 0.o teleport jakiś czy nowa niemiecka technologia... zawróciłem ich i pojechaliśmy w dobra strone ;) jak sie szybko okazało musieliśmy iść wąską "droga" która szła wydmami i wszyscy musieliśmy pchać rowery, po którejś wydmie stwierdziłem że nie ma co sie męczyć i pchać z góry na dól te ciężary i zeszliśmy na plaże i szlismy brzegiem morza podziwiając zamglone morze a oświeżająca morska bryza i wiatr dawały nam popalić... po kilku minutach postawiliśmy rowery i pobiegliśmy na te wydmy zobaczyć co tam jest, okazało się że ścieżka lepiej wygląda niż wcześniej. Więc Seba powiedział niemce że my wracamy na góre bo tam jest troche lepiej, widać że tamta para miała troche dosyć ;) i po krótkiej wymianie szwargocenia stwierdzili  że ida z nami. Bardzo mozolnie wepchaliśmy rowery na góre i poszliśmy dalej, ścieżka sie polepszyła nie było wiatru ale... przy każdym postoju osiadało na nas dziesiatki komarów wiec była motywacja do pchania ;). Niemcy zostali z tyłu ale innej drogi nie było wiec nie mogli sie zgubić ;). Po kilkunastu minutach spotkaliśmy wesołą gromadke turystów którzy powitali nas "uuuuuu już mi was żal z tymi rowerami" i poinformowali że za 10 minut będzie ośrodek. Nie bylismy nawet w połowie jeziora wiec pomyślałem że chyba musiał wypić pare piw albo nie zna sie na zegarku ;) no ale pchamy pchamy i naszym oczom faktycznie ukazał sie płot... jakieś małe domki i.... asfalt!!!!!! :) było to jakieś pole namiotowe i ośrodek wczasowy w Dąbkowicach :) więc tam już wesoło wskoczyliśmy na rowery i pedałowaliśmy co sił do darłowa żeby nie zamkneli nam kolejnej latarni.






Podbijamy paszporty i jedziemy w kierunku Jarosławca. Jednogłośnie stwierdziliśmy że kolejne jezioro "Kopań" robimy dookoła asfaltem ;). Dojeżdzamy do Jarosławca, sprawdzamy godziny otwarcia latarni i szukamy noclegu. Wjeżdżamy za brame i zatrzymuje nas młody chłopak. Cieżko sie z nim gada, widać coś jest nie tak ale stwierdziliśmy że rano wszystko sie wyjaśni :) wziął od nas całe 3 zł (niby cena noclegu) i powiedział że may sie rozbić gdziekolwiek... i że wsumie on miał tylko wpuszczać auta ale że na jedną noc zrobi wyjątek. Na pytanie o WC powiedział że nie ma :/ a jak sie rano okazało gdy poszedłem sie rozejrzeć to znalazłem ;). Seba poszedł po kolacje i po pierwsze wakacyjne piwo :D, zaprosiliśmy też gości na impreze ;)





Dzień 3 Poniedziałek Jarosławiec- Białogóra ok. 160 km



Wstałem pierwszy za potrzebą... na szczęscie znalazłem WC :) choć były takie niskie że jakby ktoś miał zakwasy na nogach to sam w życiu by nie wstał :D z ulgą wracam do domku i zaczynam sie ogarniać. Podeszła Pani i poinformowała nas żebyśmy podeszli do recepcji przed wyjazdem. Po kawie i rozbudzeniu sie poszedłem do recepcji opowiedziałem sytuacje z wieczora i musiałem dopłacić jedynie 10 zł za dwie osoby :).
Zwiedziliśmy latarnie wstapiliśmy do sklepu i ruszyliśmy w droge.





Tego dnia zaliczylismy też latarnie w  Ustce




W drodze na Czołpino musiałem zatrzymać sie za potrzebą, Seba pojechał kawałek dalej i zatrzymał sie na przystanku. Wychodzę zza krzaczorów i widze że jakaś dziewczyna sie zatrzymała i zagaduje do Seby, wsiadam na bicycla i podjeżdzam myśląc "nooo w końcu gumki się przydadzą :D" bo widze z daleka że dziewczyna jedzie na panie. Podjeżdzam a dziewczyna mówi "Jade i coś mi tu stuka, moglibyście zobaczyć" no sie nie dziwie że stuka jak koleżanka ma przebita opone. Nie wiem jak długo jechała ale dętka wystawała spoza opony :/ oczywiście że pomożemy. Ale juz widze problem pierwszy: zabytkowy rower z jakiegoś ośrodka, nie mamy takich kluczy... z jednej stornyzintegrowana przerzutka z drugiej strony przewody i hamulec... no żesz... ściągamy opone bez wyciągania koła. Dętka pościerana masakrycznie szukamy dziury i.... urwany do połowy wentyl... już wiem że nic z tego nie będzie. Normalnie dałbym jej swoją dętke bo ten sam rozmiar koła... ale bez kluczy nie ściagniemy :/ wycieliśmy w łatkach samoprzylepnych odpowiednie dziury i połatalismy ten wentyl.. załozyliśmy opone napompowaliśmy... 10 sekund... 20.... coś trzyma... dopompowaliśmy jeszcze troche i dziewczyna pojechała.. niestety wiecej nie dało sie zrobić. Klucze mieliśmy tylko do naszych rowerów. Okazało sie w rozmowie że dziewczyna jest z Rybnika :D przyjechała na wakacje pracować. Jak sie Seba zapytał "gdzie Cie szukać w tym Rybniku??" chyba pomyślała że chce ją pobić czy jak bo tylko odkrzykneła "na rynku" :D. Stracilismy dobre 20 minut na marne. ale liczą sie dobre chęci :).
Doturlalismy się do Czołpina hmm... jedziemy sobie za znakami, po czym nie wiedzieć czemu Seba mówi jedź za dzieciakami one na pewno tam idą no to pojechalismy :D, dotarliśmy do plaży jest mapka czerwony szlak do latarni no to pchamy :) dawno nie pchaliśmy pod góre w piasku :) Seba został z tyłu bo krecił filmik ale za chwile woła... okazało sie że plaża zamiast 100 metrów jest ponad kilometr... bo to był jakiś szlak krajoznawaczy i ze tam jeszcze więcej wydm ale jakis facet mu powiedział że jego córka odpaliła google mapsa i że od tej strony jest kawałek więc nawrotka ;) pod latarnia schody do nieba... stwierdziłem że nie wchodzimy tam z rowerami tylko wbiegamy po kolei bez rowerów :D Ludzie mieli dziwne miny jak wybiegałem z latarni pędząc w dół na złamanie karku :D




Godzina robiła sie już późna i postanowiliśmy zadzwonić do następnej latarni "Stilo" o której zamykają ale nikt nie odbiera :/ no nic obieramy kierunek i jedziemy! do Łeby. Po chwili dzwonimy drugi raz i koleś odbiera, Seba pyta do której otwarte bo jesteśmy przed Łebą i czy facet poczeka bo bardzo nam zależy, powiedział że do 19 na pewno będzie. No to jedziemy, jesteśmy już w Łebie o 18:50 bez stresu jedziemy jedziemy jedziemy... koniec drogi Latarni nie ma. Zagadałem do pewnej pary czy nie wiedzą gdzie latarnia... a oni ku mojemu zdziwieniu że niewiedzą 0.o ale Pani wyciagnęła jakąś mapke która dostała patrzymy... a latarnia w piiiiiiiiizdu w lesie 15 km dalej ups... no to ognia ile sił w nogach w kierunku latarni, problem w tym że asfalt sie skończył a zaczeła piaszczysta droga... pełno korzeni... Seba próbuje dzwonić i nic... postanawiam dać z siebie wszystko i ruszam na złamanie karku z maksymalna prędkością żeby jak najszybciej dopaść kolesia i zaczekać na Sebe. Tutaj rowery przeszły największy test wytrzymałości, nie zwracaliśmy uwagi na korzenie dziury i inne wertepy, sakwami tak narywało i trzaskało że byłem pewien iż się urwią albo połamie bagażnik. w końcu to 20 kg.
Nie mam pojęcia czy dobrze jade, pełno dróg dróżek ale co tam, w miedzy czasie Seba sie dodzwonił i facet powiedział że bedzie czekać do skutku. Dopadłem po drodze jakąś mapę. Wiem gdzie jechać... dzwonie do Seby i go kieruje, napierniczam dalej patrze strzałka w lewo i obrazek latarni no to skręcam i jade... za 50 metrów kolejna strzałka "lewo skos" jade nie zatrzymując sie.... jade jade... i jak w tym filmi "wychodze na wyniosłośc drogi i ich oczom ukazał sie..." morze :( jak to morze... obaracam sie a tam strzałka że latarnia w tą strone z której przyjechałem, pomyślalem że przy tym pędzie przeoczyłem strzałke ale dzwoni Seba i mówi że on już pod latarnia i że druga strzałka prowadzi do góry a nie lewo skos... już bez pośpiechu wypompowany z sił wróciłem sie pod latarnie. Okazało sie że facet ma obok latarni służbowe mieszkanie i że i tak by tam w sumie był. Dał nam pieczątki, paragonów nie bo zrobił raport na kasie. Zapytal tylko czy chcemy wejść na góre ale podziekowaliśmy ;) bardzo przyjazny koleś. Zapytał czy chcemy wodę gdzie jedziemy itp. podpowiedział najkrótszą drogę i życzył powodzenia. Okazało sie że źle postawiłem rower i przeciążyło mój rower co zaskutkowało przegięciem stopki.... wiedziałem już że jest na złom, podniosłem rower złożyłem stopke i pojechaliśmy





Trochę nie do końca nam sie udało trafić na drogę pożarową o której mówił koleś i jechaliśmy na pałe. Znów trafiliśmy na wydmy przy plaży ale stwierdzilismy że nie wchodzimy na plaże ;) więc wesoło pchamy sobie, już wyczerpani po dniu pełnym wrażeń :)
Po drodze mineliśmy jakąś latarnie, o dziwo nie było jej na naszych mapach. Żałuje że nie podeszliśmy do niej.



Droga okazała sie bardzo wymagająca, musieliśmy pokonywać różne cieki wodne gdzie kładka była szerokości kół! tzn były takie betonowe przepusty po których było można przejść więc jeden był z przodu drugi z tyłu i cm po cm prowadziliśmy rowery a pod nami jakies 2-3 metry w dół i mały potok. Było ciekawie :) w końcu natrafiliśmy na jakieś stare wejście do plazy i już gruntowymi drogami dotarliśmy do białogóry około godziny 12:00 w nocy. Na miejscu jakiś koleś poinformował nas że Pani z recepcji już śpi ale pokazał nam toalety i prysznice. Więc zaczeliśmy rozbijać nasz domek :) ciepły prysznic + ciepła herbata + słodkości z czeluści moich sakw = morale +1000 :) potem do śpiworka i głeboki sen :)






Dzień 4 Wtorek Białogóra - hel - Sopot 183 km

Przy porannym pakowaniu wpadł do nas kumpel, chciał się zabrać do 3 miasta ale Seba mu powiedział sory ale nie!. Chcieliśmy go wrzucić na ruszt ale sobie poszedł.






Wskoczyliśmy na bicycle i spokojnie dojechaliśmy do latarnie morskiej Rozewie




Jak to stwierdził Seba go to hel ;) tego dnia mieliśmy pierwsze słońce :) bo wcześniej chmury większe bądź mniejsze.
W drodze na hel zwiedziliśmy Ośrodek Oporu Jastarnia, z braku czasu weszliśmy tylko do Sabały i ucieliśmy krótką pogawędke z tamtejsza osobą która tym zarządza. Dowiedzieliśmy sie kilku ciekawych rzeczy.





Jedna rzecz która mnie zaskoczyła to sama droga na hel, po jednej stornie tory i kolejka po drugiej stronie piękna dwukierunkowa droga rowerowa i wszystko było by pięknie ale co z pieszymi? skoro mają do wyboru iść torami albo drogą dla rowerów to zgadnijcie która wybierają? :) też bym szedł droga dla rowerzystów gdybym musiał. Niestety pare razy to irytowało i kilka razy cieżko było omijać pielgrzymki a raz wylądowałem w krzakach :D no ale :). Postanowiliśmy że będziemy spać w Pucku, na naszej wszechwiedzącej mapie pole namiotowe w Pucku było w rubryce "inne" ale kto nie ryzykuje ten nie wygrywa :)
Dojeżdzamy do Pucka szukamy adresu a tu nic... pytamy jakiegoś kolesia a on mówi pare lat temu fakt było tu takie coś ale już nie ma. No tak mapa w końcu 5 lat stara :/, próbujemy szukać siedziby harcerzy która miała być ale krecimy sie po ulicy i niczego nie  ma :/.
Jemy kolacje, dla odmiany schabowy + frytki i stwierdzamy że jedziemy do Gdyni a po drodze może coś sie trafi, dojeżdzamy do Gdyni i szukamy czegoś ale nic nie znajdujemy, podjeżdzamy pod rózne adresy i nic. Lekko poirytowani stwierdzamy że sopot niedaleko jedziemy do Sopotu. Droga  po Gdyni to jakaś porażka... dobrze że jechaliśmy nocą gdzie ruch był minimalny i przepisy mogliśmy mieć troszke w tyle... nie wyobrażam sobie jechania tam w dzień... mijamy tabliczke "Sopot" i za chwil kilka ukazuje sie nasze pole namiotowe, wbijamy sie... godzina 2:00 w nocy a tam większość imprezuje ;)

Dzień 5 Czwartek Sopot - Piaski 108 km

Po porannym prysznicu zrobieniu prania i zjedzeniu śniadania pojechaliśmy zwiedzić molo :) te słynne molo... i takie lekkie zdzwienie... wejście na molo 7,50 zł 0.o przepraszam że co? żebym przeszedł po molo? przez cała wyprawe byłem na nie jednym molo  a tu trzeba płacić... i nie chodzi o to że jestem skąpcem.... chodzi mi o to że za przejście sie po zwykłych deskach bierze sie opłate jak za wejście do muzeum czy kina. A dzierżawcy knajp pewnie muszą płacić taki haracz że spokojnie wystarcza im na remonty i oświetlenie. No ale nie wnikam :). Jedziemy do Gdańska, co sprawia delikatne kłopoty i zajmuje sporo czasu :( ciągle czerwone światła ciągle trzeba zmieniać strone chodnika ciągle mnóstwo ludzi. A w Gdańsku wcale nie jest lepiej. Zaliczamy prywatną latarnie, dziwne jest to że latarnia stoi sobie sama. Szkoda że miasto tego nie chciało wziąć pod swoje skrzydła no ale na szczęście ktoś sie tym zajął i wyremontował.
Udało nam sie zobaczyć opadającą kule czasu :).



Obieramy kierunek Westerplatte I chwila głebszej zadumy. Bardzo wkurzył mnie fakt zrobienia publicznych toalet z bunkra że o budach jak na jarmarku nie wspomnę, tak wiem że tam jest pomnik są tabliczki ale miejsce to zasługuje na szczególna uwagę. Osobiście wyjeżdżam z tego miejsca rozjechany jak walec. Wyjazd z Gdańska też trochę trwa. Opuszczamy trójmiasto i droga da Piasków już spokojna i bez przygód.

 




W piaskach po krótkim instruktażu i przestrodze o dzikach rozbijamy sie spokojnie a tu nagle 3 małe chrumkające dziki truchtają obok nas :D na szczęście lochy nigdzie nie było ;). Ale postanowiliśmy zakryć nasz domek z każdej strony żeby nocą nie wlazły do środka :).

Dzień 6 Czwartek Piaski - Malbork 93 km


Po porannej kawie pojechaliśmy pod granice z Federacją Rosyjską ;) 





Uciekamy zanim nas zastrzelą ;) jedziemy do ostatniej latarni w Krynicy morskiej



I tu kończy sie główny wyprawy, wybrzeże zwiedzone granice zaliczone, latarnie morskie zdobyte. Pora obrać kierunek Malbork :) ale najpierw żegnamy morze w kątach rybackich (tak własciwie to pierwszy raz do niego wchodzimy :D )




Wczesnym wieczorem docieramy do Malborka, rozbijamy domek i obijamy sie :)




Dzień 6 Zwiedzanie Malborka.

Rano po średnio przespanej nocy okazało się że kawy nie będzie... bo gaz do kuchenki sie skończył. Pojechaliśmy na sniadanie tym razem był to schabowy z ziemniakami bo frytek jeszcze nie ma ;) pojechaliśmy na zamek, wykupiliśmy przewodnika i spedziliśmy jakieś 5 godzin na zamku. W planach mieliśmy pojechać na pola grunwaldzkie lecz było zbyt późno. Co do samego zamku to cudowna budowla z bardzo ciekawą historią. Długo by o niej pisać ale to nie ma sensu :) polecam każdemu kto będzie w tym rejonie by sobie zwiedził. Jak pomyśle że Warszawiacy chcieli ją rozebrać co do cegły by mieć z czego odbudować stolyce... hmm dobrze że znaleźli sie inteligentniejsi ludzie którzy uratowali ten kawałek historii :)
Po powrocie z zamku czekała na nas niespodzianka :) pod naszym domkiem sąsiedzi zostawili nam 6 piw ;) przyjechali do Malborka z Warszawy a w nocy mocno balowali ;) rano wymieniliśmy kilka słów a gdy wróciliśmy to już ich nie było.
Zdjęć z Malborka nie będe wrzucał bo jest ich za dużo ;)

Dzień 7 Sobota Powrót do domu.

Rano po smacznym śniadaniu pojechaliśmy na dworzec gdzie mieliśmy prawie godzinę do pociągu. Dworzec został wyremontowany na styl średniowieczny ale kolor peronów moim zdaniem zbyt ciemny. Tym razem problemów nie było z rowerami, powiesiliśmy na haki i zapieliśmy dla pewności. Jechaliśmy ekspresem więc po 5 godzinach byliśmy w Katowicach :) i tutaj małe zaskoczenie... jak przejść z rowerami poza dworzec? skoro nigdzie nie ma szyn dla rowerów a te z sakwami nie są poręczne... no nic po prostu prowdziliśmy je w dół i w góre. Z ciekawości napisałem maila do nich i w odpowiedzi dostałem informacje że są ruchome schody i platfromy dla wózków hmm może jestem głupi... ale jakoś tego nie widzę ;) mniejsza o to :). Wsiedliśmy na maszyny i ostatnie 20 km wyprawy :) okazało sie że mogło skończyć sie mało przyjemnie, gdy jechaliśmy jakiś "kierowca" zaczął nas wyprzedzać, zrównał się z Sebastianem i zaczął skręcać w prawo. Seba po hamulcach i kolesiowi nie udało sie doprowadzić do kolizji . Seba dostał turbo w nogach i ledwo za nim nadążałem ;)


Podsumowując wyprawa udana :) 800 km w 6 dni, to była nasza pierwsza wyprawa, teraz tylko wymyślać nowe ;) całe życie przed nami :)



Więcej fotek i szersze podsumowanie z statystykami wrzucę  jak znajdę chwile







Kategoria Wyprawy



Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa ceobi
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]